czwartek, 17 stycznia 2019

Kolorowe pudełka. Podróż tam i z powrotem.

Padał deszcz. Krople uderzały w szybę samochodu, nie zważając na syzyfową pracę wycieraczek, które miarowo przesuwały się to w jedną, to w drugą stronę. W pojeździe było ciepło. Dwuipółletni chłopczyk spoglądał przez okno, rozglądając się, czy gdzieś przypadkiem nie pojawi się "ciuch ciuch". Nie płakał i nie marudził, mimo że podróż była długa. Materiał na idealnego podróżnika. 

Padał deszcz, ale jakby mniej, gdy wjeżdżaliśmy do Międzyzdrojów. Morze zimą ma swój urok, którego nie sposób dostrzec latem. Gdy zameldowaliśmy się w hotelu, poszliśmy na spacer. Do plaży było jakieś 70 metrów, więc spokojnie udało nam się przejść, a następnie udaliśmy się wzdłuż niej w kierunku mola. Woda była spokojna. Jedynie od czasu do czasu na horyzoncie pojawił się jakiś bałwan, ale skoro nie ma śniegu i nie można ich zrobić, warto chociaż popatrzeć na te na morzu.



Miasto wyglądało na wymarłe. Nie było turystów z parawanami, a jarmarczne budki z pamiątkami stały zamknięte na cztery spusty jak kolorowe pudełka z prezentami. Nieomal mola znajdowała się duża bombka i jedynie ogromnej choinki brakowało do tego krajobrazu. Nic dziwnego, było już po świętach, więc zapewne ktoś pospieszył z nią do ogromnego magazynu, po drodze gubiąc niektóre ozdoby. Na drodze było ślisko, stopniały śnieg tworzył breję, która nieznacznie przylepiała się do butów. Większość barów z jedzeniem była zamknięta. Tylko w centrum otwarto kilka lokali, w których ceny były porównywalne.

To wszystko ma swój lekko nostalgiczny klimat, a widok morza zawsze działa na mnie uspokajająco. Nie umiem tego określić. 

Padał deszcz także w dniu, gdy wybraliśmy do Świnoujścia. Mimo to było super. Po znalezieniu miejsca parkingowego, pojechaliśmy promem, a następnie na krótki spacer. Tam i z powrotem. "Łódź" w kilka minut przeprawiła nas na drugi brzeg. Warto się wybrać, zwłaszcza, że cena takiej przeprawy wynosi zero złotych. Młodego szczególnie zainteresowały samochody, które razem z nami płynęły przez morze. Nie obyło się bez przygód, które zostawimy dla siebie. Beemka, jak na rasową kobietę przystało, miała swoje humory, ale "jak nie siłą, to młotkiem", więc wszystkie problemy zostały rozwiązane szybciej niż się zaczęły.

Wszystko, co dobre, szybko się kończy. W dniu powrotu było w miarę ciepło, ale po pożegnaniu z morzem, udaliśmy się w drogę do domu. Przy okazji zajechaliśmy do Wolsztyna, gdzie młodziak mógł obejrzyć sobie oelki i TK48, czyli lokomotywy parowe. Był zachwycony, choć z pewnym żalem przyjął do wiadomości, że nie wrócimy do domu pociągiem. 

Padał deszcz, gdy wjeżdżaliśmy na podwórze. Było znacznie cieplej niż powinno być w styczniu. 

Pozdrawiam
Kat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz