poniedziałek, 20 sierpnia 2018

"To wszystko z nudów, wysoki Sądzie..."

"Jeszcze mają w ustach smak 
pierwszego papierosa,
jeszcze biegną, jakby biegli na wagary...
Ale to już nie jest tak,
widać to po oczach...

(...)

To wszystko z nudów,
wysoki Sądzie..."

Agnieszka Osiecka

Chodź na "Plac zabaw", mówili. Będzie fajnie, mogliby powiedzieć, choć film "Plac zabaw" móglby pretendedować do miana horroru, tym mocniejszego, bo opartego na faktach. Czasem nuda prowadzi do zbrodni.

Tak było w latach dziewięćdziesiątych, w angielskim mieście. Dwaj chłopcy nudzili się i zaczepili dwulatka, który siedział pod sklepem i czekał, aż matka zrobi zakupy. Poszli potem w trójkę, ale wkrótce najmłodszy towarzysz zaczął marudzić.

Ludzie ignorowali ich lub dawali wiarę wyjaśnieniom, że to jest ich młodszy brat. W końcu zabili. Nie z premedytacją; raczej tak, jakby bawili się szmacianą lalką.

Historia zainspirowała Bartka Kowalskiego, młodego reżysera, do stworzenia filmu na podstawie wydarzeń. Oczywiście nie dosłownie. Morderstwo zostało przeniesione jak pionki na szachownicy do czasów bliżej znanych współczesnemu widzowi. I tak mamy szóstoklasistów, kończących szkołę podstawową (teraz już relikt przeszłości, nawiasem mówiąc).

Trójka głównych bohaterów: dziewczyna i dwóch chłopaków idealnie wpasowuje się w wakacyjny klimat historii o przyjaźni i pierwszych uczuciach. Nie tym razem, nie... ekipa, której członkowie mogliby pasować do opisu bohaterów "Harrego Pottera" zupełnie wymykają się temu schematowi.

Na szczęście, mamy historię prawdziwszą. Obdartą ze złudzeń.

Ona. Gabrysia. Lat prawie trzynaście. Budząca się kobiecość, pierwsze malowanie ust, ogień trawiący duszę. Grzeczna dziewczynka, zupełnie niedoświadczona w relacjach z płcią przeciwną. Pasek na świadectwie, nagrody za udziały w konkursach i... prezerwatywa, którą dostała od koleżanki przed "randką" z kolegą z klasy.

Oni.

Szymek. Lat trzynaście, ciemne włosy i oczy. Bystry chłopczyk, opiekujący się niepełnosprawnym ojcem. Kochane dziecko troszczy się o swojego staruszka, ale i w tym tkwi pewna rysa. Agresja tłumiona w spojrzeniu. Fajki palone na pół z kolegą. Pełnienie funkcji szkolnego fotografa. Obiekt westchnień Garysi, która dla niego jest "tylko" Grubcią i nawet nie pamięta zbytnio jej imienia.

Czarek. Matka i dwójka rodzeństwa. Mały braciszek, który wiecznie płacze. Starszy brat, dresiarz, elo. Nerwowo gniecie kulę właściwie przez cały początek filmu. Znudzone spojrzenie. Niechęć do matki i młodszego brata. Brak wsparcia. Brak zrozumienia. 



Czy film był ciekawy? Trudno stwierdzić, bo przez większość czasu ciągnął się jak popołudnie wakacyjne dwóch chłopców. Nuda.



Spotkanie trójki bohaterów w ruinach było porażką. Gabrysia w nieudolny sposób próbowała poderwać kolegę. Te same słowa, które wtłoczyła jej w usta bardziej doświadczona kumpela, okazały się przyczyną klęski 

Chłopcy postanowili wykpić to, że przyniosła prezerwatywy, powyzywać ją od lambadziar i nagrać wszystko na komórkę. To był jednak dopiero przedsmak tego, co tego miało się wydarzyć tego dnia.

Co sprawia, że dziecko staje się mordercą?

Kilka lat temu w wiosce nieopodal szesnastoletni chłopak zabił dwa lata młodszą koleżankę, która się wokół niego kręciła. "Był taki spokojny" - mówili potem, a niektórzy dodawali, że "był dziwny". Zbrodnie wyrządzone przez dzieci szokują, ale mogą si wydarzyć także na sąsiednim podwórku.

Nuda. Nieumiejętność rozładowania agresji. Brak konstruktywnych sposobów radzenia sobie ze złością. Multum emocji i hormony, charakterystyczne dla wieku nastoletniego. Nie bez powodu nie mówi się o małolatnich psychopatach, a jedynie o zaburzeniach. Wszystkie dzieci mają przecież szansę na nauczenie się empatii i bycie dobrym człowiekiem.

Gdy zawiedzie dom i środowisko szkolne, zaczynają się tragedie. Gdyby matka pilnowała filmowego dwulatka, bawiącego się w Galerii, chłopcy nie zdołaliby go wyprowadzić. Gdyby rodzice wpoili chłopcom odpowiednie zasady, nie byłoby ani upokorzenia koleżanki, ani morderstwa. Ba, uważam, że gdyby wszyscy rodzice kochali swoje dzieci mądrą miłości, świat wyglądałby o wiele lepiej i bezpieczniej. 

Zarówno rodzice, jak i opiekunowie/nauczyciele/pedagodzy powinni interesować się nie tylko tym, czy dziecko ma dobre stopnie, ale przede wszystkim, co je cieszy, a co denerwuje, co jest siarą, a co fajnie byłoby wspólnie porobić.

Czasy się zmieniają, to, co dla mnie jest "cool", dla tych dziesięć lat młodszych staje się "sztosem". Przepaść pokoleniowa rośnie coraz bardziej, więc nic dziwnego, że starsze pokolenie nie do końca łapie, co siedzi w głowie nastolatków. Warto jednak zauważyć, że w sercu jest zupełnie to samo, co zawsze.


Pragnienie bezpieczeństwa.
Pragnienie akceptacji i uznania.
Posiadanie dobrych przyjaciół.
Ale przede wszystkim rozmowa, w trakcie której można wyczuć, że coś jest nie tak.

Tak jak matka czternastolatka z Gdańska, który padł ofiarą molestowania seksualnego. Dzięki dobrej relacji z synem udało się złapać przestępcę i - pewnie - uratować inne dzieci.

Dobrze mieć tę świadomość, decydując się na urodzenie i wychowanie dziecka, albo kierując swoje kroki do pracy w placówce oświatowej.

Praca z "żywym materiałem" jest dużo trudniejsza niż skręcanie długopisów i daje o wiele więcej satysfakcji. 

Pozdrawiam w późny poniedziałkowy wieczór.

środa, 1 sierpnia 2018

Lipcowe czytadełka, czyli podsumowanie miesiąca

Wakacje, moi drodzy, to czas na lekkie i niezobowiązujące ksiązki. Takie, po których odłożeniu nie czujemy się wbici w fotel, za to czujemy satysfakcję. Książki smaczne jak pizza lub lody. O, albo hot-dog ze stacji. Nie te wymagające, zmuszające do myślenia, ale czytadełka. Ot, do zrelaksowania się podczas łapania słońca na leżaku.

W tym celu najczęściej sięgam po kryminały. Okrywanie, kto jest sprawcą zbrodni, stanowi dla mnie fascynującą rozrywkę. Tym lepszą, bo faktycznie nie uczestniczę w wydarzeniach. Nikt nie stoi przy mnie z pistoletem, choć nieraz tak się czuję, gdy wejdę w świat bohaterów.

Czy jesteście gotowi, by poznać moje lipcowe topy?

Zapraszam.

Podczas wypadu nad morze kupiłam "Przesyłkę" Sebastiana Fitzka. Zaczęło się od mocnego wstępu. Uczucia i emocje sześciolatki, która widziała w szafie ducha, zaciekawił mnie. Od początku czułam, że tajemnicza postać nie będzie tylko wytworem wyobraźni, ale - bez uprzedzania faktów - Emma tego nie wiedziała. Poddana leczeniu, wkrótce pozbyła się potwora, który później stał się jej przyjacielem. Doświadczenia z pewnością wpłynęły na przyszłość kobiety. Została psychiatrą. Dość odważną i niekonwecjonalną. Niestety, jedna noc zmieniła jej życie w piekło.

Historia Emmy pokazuje, jak łatwo doprowadzić kogoś do szaleństwa. Gwałt w hotelowym pokoju przez mężczyznę, który jedynie zabijał, nie gwałcił kobiety. Pokój, którego nie miało prawa być. To wszystko sprawiało, że historia opowiedziana przez nią, wydawała się niezbyt wiarygodna. Ofiara jednak jest prawdziwa. Pamiętna noc powoduje, że Emma traci dziecko.

Załamana i przerażona kobieta nie wychodzi z domu. Czuje się przytłoczona całą sytuacją i nie potrafi sobie z nią poradzić. Przeżyła traumę, a - właściwie - jest z nią sama. Nawet mąż, policjant, nie potrafi zbytnio uwierzyć w jej przeżycia. Emmie towarzyszy brak zrozumienia i... strach. Paraliżujący jej działania.

Emocje pogłębia otrzymanie tajemniczej przesyłki. Zaadresowanej do sąsiada, którego nazwiska nigdy nie widziała na oczy.

Mocna historia, która wciąga od pierwszych stron. Z każdą kolejną rośnie ciekawość, by przekonać się, co właściwie się wydarzyło.

Tak, ciekawość to dobre słowo, oddające moje uczucia w trakcie czytania tej książki. To, co mi się najbardziej podobało to to, że żaden z bohaterów nie okazał się kryształowy. Opowieść uczy, by nie ufać pozorom i widzieć rzeczy takie, jakimi są. Oraz... jakie to trudne, gdy ktoś usilnie próbuje doprowadzić bohaterkę do szaleństwa i zaburzyć jej zdolności poznawcze.

Czy to adresat przesyłki? Tego nie zdradzę. Zamiast tego zachęcam Was do sięgnięcia po tę książkę. Nie pożałujecie.


Kolejną pozycją, którą z chęcią przeczytałam w ostatnim miesiącu, była "Dziewczyna we mgle" Donato Carrisiego. Równie przyjemna lektura. Smaczna i z zaskakującym zakończeniem, co szczególnie cenię w kryminałach. Zaginęła szesnastoletnia dziewczyna. Grzeczna i pobożna osóbka, nie sprawiająca do tej pory większych problemów. Wzorowa uczennica. Nie dziwi więc, że jej zniknięcie budzi ogromny popłoch w okolicy.

Sprawę prowadzi charyzmatyczny Vogel, którego ekcentryczne zachowanie budzi zainteresowanie mieszkańców małego miasteczka. Śledztwo jest dla niego tym bardziej istotne, o ile w trakcie prowadzenia poprzedniego poniósł porażkę. Towarzyszy mu młody policjant, który boryka się również z problemami natury osobistej. 

Do tego wszystkiego dochodzą media, których pogoń za sensacją zostaje ostatecznie wykpiona. Sprawa - początkowo - toczy się prosto, dowody wydają się jednoznacznie wskazywać na mordercę, ale tajemnicza wiadomość od byłej dziennikarki, poruszającej się na wózku inwalidzkim, nieco komplikuje sprawę i wskazuje na nowy trop. I zbrodnie sprzed lat, o których wszyscy zapomnieli.

Czy ofiary miały ze sobą coś wspólnego? Warto przeczytać, by się dowiedzieć, w jaki sposób autor zakończył książkę. Mimo kilku słabszych momentów, końcówka była bardzo dobra. 



Inną książką z wątkiem kryminalnym, idealnym na lato, jest "Cyngiel" Artura Górskiego. Mega wciągająca książka o gangusie, którego czeka awans z działu dragów do sekcji zabójstw na zlecenie. Nowe zadania są stresujące, ale mafia to nie harcerstwo ani kółko różańcowe. Albo zabijasz, albo sam zostajesz celem. 

Narrator w sposób zabawny opisuje swoje rozterki. Niejeden raz wybuchałam śmiechem podczas tej lekturki. Najbardziej interesujące było jednak to, czy w końcu uda my się zostać prawdziwym cynglem. 

Na uwagę zasługuje też dobrze skrojona postać kobieca. Polubiłam Jowitę, podobnie jak poczułam sympatię do głównego bohatera. Dziewczyna sympatyczna. Ot, idealna partnerka do wypadu na piwo i pogaduchy. Niby szczególnie nie wyróżniała się w tłumie, ale i tak wbudzała zainteresowanie.

Opowieść nauczyła mnie, że "jeśli cyngiel opowiada, kogo sprzątnie, do zadania wyznaczony jest ktoś inny" oraz tego, że zabijanie może być pracą, stresującą, taką, w którą łatwo o pomyłkę, ale jednak pracą i prawdziwy zawodowy zabójca nie może mieć osobistego stosunku do ofiary. O ile oczywiście nie chce, by mu ręka zadrżała.




Oczywiście nie samymi kryminałami człowiek żyje. Chwyciłam też po literaturę science-fiction. "451 stopni Fahrenheita" Raya Brandburego. Bohaterem postliterackiej rzeczywistości jest strażak Guy, który symiennie wypełnia swoje obowiązki: palenie książek. Ma poukładane życie, uroczą kobietę i żyje sobie całkiem zwyczajnie w świecie, który nie zachwyciłby kogoś, kto potrafi samodzielnie myśleć. 

Ktoś jednak zadbał o to, by to myślenie zredukować do minimum. Nie tylko edukacja temu sprzyja, ale również programy telewizyjne, które są emitowane. Zero myślenia, maksimum rozrywki. Przepis na szczęśliwy świat, w którym wszystko zaczęło się od tego, że "czas nauki skrócono, programy zredukowano, zarzucono filozofię, historię i języki, angielski i ortografię stopniowo lekceważono, aż wreszcie prawie kompletnie zignorowano. Wzrasta tempo życia, liczy się posada, po pracy rozrywka. Po co uczyć się czegokolwiek poza naciskaniem guzików, przekręcaniem kontaktów, dociskaniem śrubek i nakrętek?"

Ludzie sami dość szybko porzucili książki na rzecz mniej wymagającej rozrywki. To, że je palono jest mniej smutne od tego, że właściwie mało kto miał odwagę (i ochotę!) się temu przeciwstawić. 

Gut jednak, na wskutek pewnych okoliczności, zaczyna się buntować. Przypadkowo spotkana dziewczyna, która nie straciła jasności spojrzenie i nie boi się zadawać trudnych pytań. Mężczyzna zaczyna więcej widzieć. Więcej rozumieć, do czego doprowadzi zwiększenie świadomości w świecie, który najbardziej ceni proste i nieskomplikowane rzeczy.

Przerażająca historia, ale czy faktycznie jest daleka od prawdy. Może w naszej rzeczywistości dzieła literackie nie są palone, ale widać stopniowe obniżanie poziomu programów telewizyjnych, gazet..., a nawet książek. 



Kiedy zapamiętałam, w jakiej temperaturze pali się papier, sięgnęłam po książkę Żulczyka "Zrób mi jakąś krzywdę". Wstyd, albo i nie, się przyznać, że - choć wcześniej o niej słyszałam, dopiero teraz po nią sięgnęłam. Książka chaotyczna. Strumień świadomości narratora prowadził nas przez romantyczną historię.

To, co zasługuje na uwagę, to dobrze skrojeni bohaterowie. Zarówno Dawid, jak i Kaśka, i pozostali ludzie wydają się wiarygodni. Język podobał mi się mniej, choć było trochę perełek. Cytatów, które wchodzą w pamięć i zostają w niej na dłużej.

Powieść uderza w najczulsze punkty, bo przecież kto nie marzy o tym, by udać się w szaloną podróż? Poznawać ludzi i żyć jak w grze komputerowej, bez PIT-u, kredytów i fury w leasingu, czyli tego, co czeka po przekroczeniu pewnej granicy dorosłości.

Tej, do której podświadomie dążymy, ale tak naprawdę wcale jej nie chcemy.

Pewnie dlatego polubiłam bohatera i odczuwałam nieokreślony skurcz podczas czytania o tym punkcie granicznym, który przekroczyłam. Bezpowrotnie. Na szczęście marzeń nie zamierzam się pozbyć.


Książka była dobrym debiutem. Dalej było już tylko lepiej. 

Pozdrawiam,
Kat.