środa, 9 maja 2018

Dlaczego Łęcka dziwką nie była? W obronie Izabeli.

"Matura, matura, Broniewski, Stachura"
i oczywiście "Lalka",
która pojawia się w arkuszach tak często, że wszyscy się przyzwyczaili.

Tymczasem nieszablonowy tekst na temat Beluni i niesprawiedliwych ocen na jej temat.

Izabela Łęcka do najmilszych istot nie należała. Ot, rozkapryszona dziewczynka z bogatego domu, wychowana przez tatusia na laleczkę. W XX/XXI pewnie wyglądałaby jak gwiazda amerykańskiego liceum. Najlepsza partia w szkole. Rozumiecie, o co chodzi. Takie modne i popularne pannice, które stoją wysoko w rankingu...

Mniej więcej jak Cher ze "Słodkich zmartwień":



Izabela była kobietą, która - mimo wysokiego pochodzenia - za bardzo o sobie decydować nie mogła. Ot, produkt swojej klasy i epoki, w jakiej przyszło jej żyć. Nie była jednak dziwką, a jej jedyne doświadczenie erotyczne wiązały się z fantazjami na temat posągu i włoskiego muzyka. Marianna, którą Wokulski wybawił z niemoralnego procederu, pewnie wiedziała dużo więcej.

Cóż, XIX wiek nie był zbyt łatwy dla kobiet. Zbyt dużego wyboru te nasze przodkinie nie miały. Albo zakon, albo mąż (najlepiej dobrze ustawiony), albo burdel, teatr i kabaretki. Część kobiet chodziło już do pracy, ale Izabeli nikt nie nauczył przedsiębiorczości. Nigdy nie musiała się o nic starać. W końcu była arystokratką. W takiej rodzinie się urodziła i naprawdę, mało kogo obchodziło jej wnętrze. Fragmenty, które opisują pannę Ł., ukazują przerażoną (wciąż) dziewczynkę, która ma świadomość, że nadchodzi kres pewnej epoki. Pracować nikt jej nie nauczył, życia też nie znała, bo to, które prowadziła, zamknięte było w szklanej bańce.

Izabela była ładna i wiedziała o tym. Większość Amerykanek postępuje i to jest źródłem ich sukcesu, ale w przypadku Polki tak łatwo już nie było. Gdzie pannie Łęckiej do czarnych sukien i ubolewania nad klęską powstania? Gdzie jej do pani Stawskiej, poważnej i równie ładnej, w której potajemnie kochał się Rzecki (poza wynurzeniami o Napoleonie)? Ot, ładna buzia, inteligencja, ale nieżyciowa zupełnie i ucieczka w świat wyobrażeń, bo tylko tam mogła być sobą.

Dlaczego Iza Staśka nie chciała? Czemu wykazała się takim okrucieństwem, że odrzuciła jego względy, bo przecież "on chciał dobrze i miał sklep, i serce dał jak ciepły chleb"? Dla tych, którzy psy wieszają na biednej arystokratce, mam krótką odpowiedź: bo go zwyczajnie nie kochała. Rozumiem ból czterech części ciała mężczyzn, którzy utknęli w friendzonie i narzekają, że kobiety są okrutne, złe i podłe, ale... sprawa jest banalna. Nie da się nikogo zmusić do miłości. Nie. Stanisław nie pokochał Heleny, Hopferówny i Minclowej, którą zresztą poślubił dla majątku (!).

Tak, tak, Wokulski nie był taki krzyształowy w relacjach damsko - męskich i miał do tego prawo. W końcu był mężczyzną. Izabela, co do której nie ma dowodu, że jakiemukolwiek adoratorowi dała coś więcej niż rękę na powitanie, została okrzyknięta dziwką, bo "bawiła się" głównym bohaterem.

Cóż, Izabela może i by wyszła za mąż za Wokulskiego. W końcu nie była już najmłodsza, więc musiała podjąć jakąś decyzję, co do swojej przyszłości. Wyjście za mąż jawi się tu jako najprostsze rozwiązanie. Zło konieczne. Stanisław jednak nie tylko chce poślubić Łęcką. Chce zmusić ją do miłości i narzuca jej się swoją obecnością. Marzy, by widziała tylko jak jego. Była dla niego boginią i tego samego oczekiwał od niej. Niestety, miłość to nie towar i nawet najlepszy kupiec może mieć problem z jej nabyciem.

Cóż, Stanisław... zachowuje się jak typowy facet w okresie kryzysu wieku średniego, który zobaczył młodą dziewczynę i postanowił ją zdobyć, nie patrząc na opinie i rady przyjaciół. Wszyscy mówili mu, że brnie w coś, co nie ma sensu, a on się uparł i jeszcze samobójstwo chciał popełniać przez swoje niespełnione oczekiwania. Brrrr....

Dziś pewnie zainstalowałby Tindera i zobaczyłby, że dziewczyn o wyglądzie Izabeli i znacznie mniejszych oporach jest znacznie więcej. Może nawet, by zamoczył i przestał tworzyć w głowie problemy egzystencjalne.

Koniec i bomba, kto czytał ten trąba,
a w "Lalce" i tak najlepszy był Ochocki <3 i oczywiście studenci. "Po całych nocą ryczą, pieją, tupią, gwiżdżą… Nie ma służącej w domu, której by nie zwabiali do siebie…" - mówiła o nich baronowa Krzeszowska, co oznacza, że szaleństwo trwało,

a zabawa bywała przednia. Czego obecnym maturzystom życzę, niezależnie od wyboru kierunku studiów. :) 

wtorek, 8 maja 2018

Pokolenie pokeballi.

Gdy miałam lat dziesięć, może dziesięć i pół obcięłam moje długie włosy i symbolicznie zakończyłam dzieciństwo. Warkocz do pasa zmienił się w krótkiego boba a'la paź z nierówną grzywką, pasującego do małego sowizdrzała. 

Biegałam, łaziłam po drzewach, strzelałam z procy balonikami napełnionymi wodą, biłam się na drewniane miecze i taaa, chyba chciałam być chłopcem, ale nie tak do końca, bo chłopcy podobali mi się bardziej niż dziewczynki. It's complicated.

Gdy miałam te nieszczęsne dziesięć lat, modne było zbieranie pokemonów. By móc upolować te urocze stworki, kupowaliśmy chipsy. Tam znajdowały się tazosy. Ach, ileż to opakowań trzeba było wymacać, by znaleźć Pika Pika Pikachu, to nawet największy Alvaro nie pogardziłby, choć to nie kobieca część ciała.

Znalezione obrazy dla zapytania tazosy


Później mijały lata.
Pokemony przestały oznaczać stworki z anime. To smutne, bo zamiast pikachu widzieliśmy niezbyt atrakcyjną, ale "zrobioną" laskę, która formowała usta w dzióbek i pisała, że tEsH loFFcia FszYstkiCH, bu$$$ 4all! 

Bez spiny, te pokemony i ich język były specyficzne, ale i zabawne.

Po latach jednak wszystko się zmieniło. Ludzie odkryli Pokemon GO i pokolenie pokeballi przeszło w wirtualny świat. Wystarczył smartfon i odpowiednia apka. Zabawa trwała i choć chyba już rok minął od największej fazy na tę gierkę, uważam, że to całkiem zabawny przewrót losu.


Gdy miałam dziesięć lat, w głowie układałam różne wizje dorosłości. Ot, wydawało mi się, że przed trzydziestką powinniśmy być ludźmi dojrzałymi, mającymi swoje rodziny, prace i eleganckie garsonki. Dodatkowo uważałam, że dobrze by było mieć czerwoną sukienkę na specjalne okazje i bmw z mocnym silnikiem, którym mogłabym szusować po piątce i przyjeżdżać w odwiedziny do mojej mamy. Oczywiście, z Poznania, bo przecież tam miałam zamieszkać.

Wielu rzeczy nie przewidziałam. Smartfonów, tabletów i samochodu Google, choć wtedy jedyną dodatkową funkcją komórki, poza sms-ami i dzwonieniem, była gra w węża. 

Gdy miałam dziesięć lat, uważałam, że fajnie byłoby wybrać się w podróż i łapać pokemony, a gdy przyszło, co do czego i miałam taką możliwość z aplikacją, nawet jej nie zainstalowałam. Wyrosłam z tego.

Dobrej nocy czytającym
i spokojnych snów.

Realizujcie marzenia, a gdy z nich wyrośniecie, szukajcie nowych. Może i ciekawszych. Kto tam zgadnie, jak się potoczy nasze życie. Na pewno nie my, a Bóg... cóż, śmieje się z naszych planów, parafrazując Woody'ego Allena.

wtorek, 1 maja 2018

Wnioskuj, jak ja mówię po polsku.

Weekend majowy.

W radiu usłyszałam, że po wzięciu kilku dni urlopu możemy cieszyć się dziewięcioma dniami wolnymi pod rząd. POD RZĄD. To był przekonyWUjący argument, będący w cudzysłowiU faktem autentycznym i skłonił mnie do refleksji nad językiem. Ojczystym, a jednak sprawiającym wiele trudności, także osobom, które teoretycznie powinny świecić przykładem, a świecą jedynie oczami.

Podobny obraz

1. Pod rząd.

Stwierdzenie to oczywiście jest błędne, chyba że pod rząd (a raczej jego budynek) idziemy protestować. Według wzorcowej normy powinno mówić się: "z rzędu". Hasło: "pod rząd" jest rusycyzmem, cyka blyat.

2. Przekonywujący.

Słowo "przekonywujący" nie oznacza, że coś staje się bardziej przekonujące. Jest po prostu błędne.

2. Fakt autentyczny.

Typowy przykład pleonazmu. Fakt to najbardziej uparta rzecz pod słońcem, czyli coś, co się wydarzyło i zaistniało. Słowo autentyczne oznacza praktycznie to samo. Można mówić o zdarzeniach autentycznych, bo te, w przeciwieństwie do faktów, mogły być zupełnie fikcyjne.

Pleonazmem jest również cofanie się do tyłu, bo do przodu cofać się nie można.

3. Poddawać w wątpliwość.

Słownik nie podaje w wątpliwość tego, że podawanie w wątpliwość jest niepoprawnym sformułowaniem.

4. Poszłem.

Mówisz "poszłem"? Jesteś taki kobiecy. Wiem, że niektórzy mężczyźni babieją, ale to nie powód, by mówić niepoprawnie. Językoznawcy nadal uznają jedynie formę "poszedłem".

5. W każdym bądź razie.

Zbitka "w każdym razie" z "bądź co bądź". Niestety, nadal nie jest poprawna, choć często używana w języku potocznym. Nawet przez wykształconych ludzi.

6. Bynajmniej.

"Bynajmniej"bynajmniej nie zawsze jest błędem. Jest nim, gdy używamy zamiennie do "chociaż".

7. WziąŚć.

WziąĆ. Nie możesz zapamiętać, przesłuchaj utworu Poparzeni Kawą Trzy - Wezmę cię. On będzie rozmyślał wciąż, kiedy ją będzie mógł znowu wziąć, a ty utrwalisz wymowę. Nie musisz dziękować.

8. Napewno i na prawdę.

Naprawdę na pewno piszemy razem,
na pewno naprawdę piszemy oddzielnie.

9. 13 grudzień w miesiącu wrześniu.

Pomijając fakt, że to, co napisałam pozbawione jest logicznego sensu, mówimy "13 grudnia", ponieważ nazwy miesiąców się odmieniają. Taka niespodzianka. Co do "miesiąca września", wystarczy powiedzieć "we wrześniu". Logiczne, że jest to miesiąc, więc po przedłużać swoją wypowiedź?

10. Tu pisze.

Gdy nie znamy podmiotu, mówimy "tu jest napisane" albo "tu napisano". "Tu pisze" jest natomiast dopuszczalne, np. kiedy pytamy grafficiarza: "Czemu pan tu pisze?", albo, gdy cytujemy list od babci: "Tu pisze, że nie przyjedzie".

Nie mówię, że jestem nieomylna. Sama czasem łapię się na tym, że popełniam błędy, choć od razu staram się poprawiać lapsusy. Errare humanum est, sed id errare perseverare diabolicum, cytując Senekę.



Udanego weekendu majowego,
bo nawet - jeśli - w weekendy popełnia się błędy, każdy poniedziałek jest czystą kartą. <3

Grafika: net.